Myśl przewodnia

Wracamy zawsze do naszej pierwszej miłości
— Stanisław Jerzy Lec

Czyż nie jest właśnie tak? Czyż to nie nasza pierwsza miłość zawsze będzie tą jedyną, tą właściwą? Ilu z nas chciałoby, aby owa pierwsza miłość stała się jednocześnie ostatnią i nieśmiertelną... Dlatego chcę oddać się marzeniom, pokazać, jak piękna jest owa pierwsza miłość... Stworzę świat, gdzie nawet największy problem jest niczym, kiedy w grę wchodzą uczucia. A jak wiemy, uczucia są niebezpieczne, nie należy ich okazywać, ponieważ zawsze przegrywa ten, który pierwszy przełamie się i powie "kocham"...

niedziela, 24 sierpnia 2014

PROLOG — Wszyscy patrzymy za siebie

Życie to nie bajka i wie o tym nawet najbogatszy człowiek na świecie, który mógłby kupić sobie wszystko, czego tylko zapragnie. Nawet władzę. Wszyscy muszą się pogodzić z upadkami, porażkami, które ich spotykają na drodze życia. Czyż nie raz się słyszy, jak komuś, kto mógłby mieć własny kawałek świata, umiera brat, matka, wujek, babcia? Za każdym razem jest to taka sama tragedia. Ile dzieci wylądowało na ulicach, aby zacząć żyć od nowa, żebrząc o kawałek chleba i kilka kropel wody? Ile osób straciło dach nad głową w wyniku katastrofy? Los jest przewrotny, a karma to zimna, wyrachowana suka.
Nie mógł patrzeć na to, co było, co zdarzyło się dziesięć lat temu, gdy był w liceum. Obiecał sobie zapomnieć o Nim, skoro On go odrzucił po tym, co przeszli. Potrząsnął głową, jednak wspomnienia same cofnęły go w czasie...
...Czuły dotyk na policzku, miękkie usta na jego własnych. Cichy szept, który rozległ się tuż przy jego uchu: "Kocham cię". Chciał odpowiedzieć, że wie, że czuje to samo, jednak głos uwiązł mu w gardle. Coś go powstrzymało. Patrzył w oczy ukochanego, ciemne, głębokie, jednak ciepłe. Wzrok, który go otulał i obiecywał ochronę, tak różny od pogardliwego spojrzenia, którym ukochany obdarzał ludzi w szkole. Stronił od nich tak bardzo, jak tylko mógł, chował się w bibliotece, uciekał od nich. Jednak jakoś udało mu się przekonać ukochanego do siebie. To dobrze. Czuł się szczęśliwy, spełniony.
Spojrzał przed siebie, czując złość. Wspomnienia znów płatały mu figle, sprawiały, że serce szalało. Mimo że minęło dziesięć lat, tęsknił za Nim wbrew wszystkim swoim obietnicom, które złożył. Wiedział, że to nie uczucie, którym go obdarzył, a jedynie cień tamtego ciepła. Westchnął, poprawiając szalik na szyi. Listopadowe słońce nie grzało wystarczająco, by czuł się dobrze. Do tego płaszczem szargał lekki wiatr, który podrywał do tańca leżące na chodniku liście.
Stanął na światłach. Pierwszy dzień nowej pracy. Już dawno wiązał z książkami swoją przyszłość, więc nikogo nie zdziwiło, gdy zabrał się za ich edytowanie. Oczywiście pytali, czemu nie został pisarzem, jednak to nie było jego powołaniem — odpowiadał grzecznie, że zdecydowanie wolał ślęczeć nad gotowym tekstem niż tworzyć nowy. Kiwali głową w zrozumieniu. Jego ojciec, chociaż chciał, aby syn został farmaceutą i przejął po nim aptekę, pogodził się ostatecznie z wyborem pierworodnego, stwierdzając, iż to jego młodsza córka będzie kiedyś stała za ladą oraz wydawała leki.
Kiedy zapaliło się zielone światło, przeszedł przez jezdnię, po czym wszedł do ogromnego budynku, który należał do George's Publishing Co. Podszedł do lady recepcji.
— Dzień dobry, nazywam się Romeo Meriweather, miałem dziś zacząć tu pracę edytora literackiego — poinformował kobietę, przy okazji układając jakoś krótkie, jasne włosy. Uśmiechnął się miło.
Młoda recepcjonistka przejrzała kilka papierów, poklikała coś w komputerze, pomarszczyła brwi, aż wreszcie jej twarz rozjaśnił ładny uśmiech. Brązowe, ciepłe oczy spojrzały na niego przez szkła okularów w prostokątnych oprawkach.
— Oczywiście, panie Meriweather — powiedziała profesjonalnie. Wyszła zza lady. — Proszę za mną.
Poprowadziła mężczyznę do windy, a potem wjechali na piąte piętro. Tam od razu wyszła, by skręcić w prawo, po czym w lewo. Romeo westchnął, idąc za nią. Patrzył na drogę, starając się ją zapamiętać.
— Jesteśmy — usłyszał. Uniósł głowę. — Panie Meriweather, proszę bardzo, to pańskie biurko... — Zmieszała się i zarumieniła. — Jeszcze jedno, panie Meriweather. To pan Crawford. Jest pańskim szefem.
Zaraz, to co to było o wymazywaniu przeszłości? Byłoby to zupełnie prostsze, gdyby nie patrzył w oczy mężczyzny, którego kochał jeszcze w czasach, kiedy oboje chodzili do liceum. Przełknął ciężko, po czym podał mu dłoń.
— Dzień dobry, bardzo mi miło. Nazywam się...
— Romeo Meriweather... — usłyszał głęboki, mocny głos Williama Crawforda. — Cóż to za spotkanie.
— Wątpliwa przyjemność — mruknął pod nosem, rzucając szefowi badawcze, długie spojrzenie. Również on był mierzony. Ich oczy spotkały się. Wtedy właśnie Romeo przypomniał sobie jeden z fragmentów z listów, które pisał do Willa po rozstaniu: Kocham Cię tak cholernie mocno... Błagam, wróć do mnie. Przepraszam za to całe nieporozumienie. Wszystko skreślone, by nikt nie odczytał.
Och, już ja jakoś sprawię, żeby mimo wszystko nic nie wróciło, pomyślał, zajmując miejsce przy biurku i rozkładając się z rzeczami. Zaczął przeglądać dokumenty, które były w teczkach — nie była to jego pierwsza praca jako edytora, więc wiedział, za co najpierw się zabrać. Coś czuł, że ciekają go ciężkie miesiące.

2 komentarze:

  1. Zapowiada się naprawdę ciekawie~!
    Kojarzy mi się trochę z anime Sekaiichi Hatsukoi, ale mniejsza o to. :3
    Mam nadzieję na szybką kontynuację i życzę dużo weny~!
    ~Neko-chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, wiem, ponieważ mam małą fazę na Sekaiichi, jednak obiecuję, że odbiegnę od tego. Mam nieco inny pomysł na fabułę niż kochana autorka tego cudownego yaoi.
      Pozdrawiam z Gejowskiego Nieba i liczę, iż jeszcze się spotkamy.

      Usuń